– Sakura, co te naczynia ci zrobiły? –
Usłyszałam głos matki. – Szorujesz je tak mocno, że zaraz pękną.
– P-przepraszam… – Zamrugałam, nieco
zdziwiona. – Jestem trochę… zdenerwowana.
Zdenerwowana, to mało powiedziane. Trawiła
mnie wściekłość. Z jednej strony wiedziałam, że to głupie tak się tym wszystkim
przejmować, z drugiej jednak nie mogłam odepchnąć od siebie wrażenia, iż nowa
praca mamy poniesie swoje konsekwencje, które w znacznym stopniu się na mnie
odbiją. Miałam tą pewność, gdyż — mimo, że moja intuicja nie odzywała się
często — jeśli już dawała o sobie znać, nigdy się nie myliła. Doświadczyłam
tego już wiele razy i wątpiłam, by tym razem było inaczej.
Przez to, iż weszłam w temat nowej posady
rodzicielki, natychmiast do umysłu napłynęły mi wspomnienia wczorajszego dnia,
kiedy to zostałam poniżona i zmieszana z błotem przez pewnego przystojnego
dupka. Gdy — jakimś niewypowiedzianym cudem — mnie i Ino udało się zaciągnąć
Uchihę do jej mieszkania, oraz usadzić na stołku, za nic w świecie nie chciał
zdjąć górnej części ubioru, abym mogła zbadać go stetoskopem. Po zażartej
kłótni, jaka się między nami rozegrała, zadeklarowałam, że zdejmę mu koszulę
siłą. Wtedy spojrzał na mnie, jak na kogoś chorego umysłowo, co rozdrażniło
mnie do granic możliwości. Wręcz rzuciłam się na niego (z czego — tak na
marginesie — nie byłam dumna). Doszło do tego, że rozpętała się straszliwa
awantura, Ino wciskała się w ścianę, nie wiedząc co robić, a Bogu ducha winna
koszula straciła niemal wszystkie guziki. Zaraz potem Uchiha zepchnął mnie z
siebie, oświadczył, iż ktoś tak niezrównoważony nie powinien zostać lekarzem,
po czym wyszedł z pomieszczenia. Jego słowa ugodziły w najczulszy punkt mojego
serca, choć nie dałam po sobie tego poznać.
Odetchnęłam cicho.
Jeszcze tego brakuje, żebym zadręczała się
słowami wypowiedzianymi przez kogoś takiego jak on. Istna paranoja.
Kiedy moja batalia z naczyniami dobiegła końca,
zaszyłam się na powrót w swoim pokoju. Była to moja niezdobyta twierdza, w
której czułam się całkowicie bezpieczna i spokojna. Moja „mała dziupla”, jak to
żartowała mama. W istocie, czułam się tam jak w dziupli, lecz wcale nie
uważałam tego za wadę. To właśnie dzięki niewielkiemu metrażowi była tak
przytulna i odprężająca. Mimo to musiałam rozpocząć poszukiwania jakiegoś w
miarę taniego mieszkania do wynajmu. W końcu ileż można mieszkać z rodzicami?
Zwłaszcza, że w końcu będę w stanie sama się utrzymać.
Padłam na łóżko, spłaszając tym Onyks, która
wylegiwała się w nieschowanej pościeli. Podskoczyła, po czym opadła z ledwo
słyszalnym tąpnięciem, prosto na cztery łapy. Zamiauczała głucho, jakby z
żalem, i odeszła z dumnie uniesioną kitą. Leżałam tak w bezruchu, nie myśląc
dosłownie o niczym. Zaraz potem… BUM! Poderwałam się z posłania i usiadłam na
nim. Miałam dość. Dość rozpamiętywania sytuacji z wczoraj. Czas zapchać swoje
myśli czymś innym.
Dopadłam do szafy, jakby się paliło. Zaczęłam
grzebać między półkami, w poszukiwaniu czegoś odpowiedniego. Wybór padł na
zwykłe, niebieskie dżinsy i czarną koszulkę z nadrukiem w maleńkie białe
gwiazdki, rozsiane po materiale. Rozczesałam włosy i spięłam je w wysokiego
kucyka. Jak zazwyczaj nie przepadam za upinaniem włosów, tak dzisiaj może być
wyjątek od reguły. W kieszenie spodni wpakowałam telefon oraz klucze. Wychodząc
z pokoju czułam na sobie przenikliwe spojrzenie złotych, kocich oczu.
Minutę później byłam już w przedpokoju, zakładając
swoje czarne trampki. Oczywiście ruch i hałas zwabił moją mamę. Stanęła w
przejściu w swoim domowym zestawie ubrań, podpierając się pod boki.
–
Wychodzisz?
–
Nie, ubieram sobie dworne buty, żeby pochodzić trochę po domu. – odparłam tonem
ociekającym ironią.
Matka
postanowiła zignorować tę zgryźliwość.
–
Kiedy wrócisz?
Westchnęłam.
–
Kiedy się zmęczę.
Wyszłam
z mieszkania, nie oglądając się za siebie. Tak na dobrą sprawę, nie miałam
pojęcia, dokąd się udać. Podumałam chwilkę na klatce schodowej, po czym
skierowałam się do parku. Bardzo neutralne i spokojne miejsce. Po drodze moje
myśli zaczęły krążyć niebezpiecznie blisko niechcianego tematu, dlatego na siłę
starałam się znaleźć coś innego, co mogłoby stać się nowym źródłem refleksji. Zaczęłam
uważnie skanować wzrokiem teren przed sobą, starając się dostrzec interesującą
rzecz. Niestety, zatłoczony, szary chodnik i równie szara ulica obok niego
nijak nie wzbudziły we mnie podobnych uczuć. Na ludziach zaś nie mogłam się
skupić, bo jakby to wyglądało? Różowowłosa, młoda kobieta z nieciekawej
niższości społecznej idzie przez miasto, strofując wzrokiem każdego, kto jej
się nawinie. Kompromitacja na całej linii…
Z
westchnieniem zanurzyłam ręce w kieszeniach spodni. Zaskoczona odkryłam, że w
prawej z nich coś się znajduje. Owo „coś” okazało się być maleńką saszetką
nienaruszonego ketchupu z jakiejś podrzędnej restauracji. Ewentualnie
podpierdzieliłam z McDonalds’a. Szczerze, białe litery na opakowaniu były tak
starte, że nic nie dało się odczytać. Przez kilka minut marszu zastanawiałam
się, czy spróbować odrobinki zawartości saszetki, aby po smaku zweryfikować jej
pochodzenie. Bałam się jednocześnie o skutki tego postępku, bo widać było, że
długo nosiłam torebeczkę w kieszeni spodni i śmiało można było podważyć jej
świeżość. W końcu jednak zaintrygowanie wzięło nade mną górę. Stwierdziłam, że
w najgorszym wypadku grubo przeterminowany ketchup zrobi mi z układu trawiennego
istne pobojowisko, a ja spędzę kilka godzin z tyłkiem przyklejonym do sedesu.
Chociaż taka mała porcyjka nie powinna nic mi zrobić.
Niepewnie
rozdarłam saszetkę, po czym wycisnęłam sobie dosłownie ciupkę czerwonej mazi na
palec. Przyjrzałam się jej uważnie, po czym szybko włożyłam buzi.
Zdecydowanie z McDonalds’a.
O
dziwo, nie był taki zły. Może trochę zbyt kwaśny, niż normalnie, ale znośny.
Mimo to powstrzymałam się od eksperymentów na swoim żołądku i wyrzuciłam resztę
ketchupu do pobliskiego kosza.
Kiedy
doszłam do parku byłam zupełnie wolna od koszmarów wczorajszego dnia.
Pomyślałby kto, że stara torebka ketchupu się do tego przyczyni. Ruszyłam w
przód, rozpoczynając swój samotny spacer pomiędzy drzewami, młodymi matkami,
które na siłę starały się wepchnąć swoje rozwrzeszczane dzieciaki do wózków,
starszymi paniami, zrzędzącymi co chwila, że słońce świeci zbyt mocno, jak na
ich gust, oraz — gdzieniegdzie —
obściskującymi się małolatami z liceów.
Po
kilkudziesięciominutowym kluczeniu żwirowanymi drogami, dostrzegłam wolną ławkę
w cieniu wielkiej, starej płaczącej wierzby. Z zadowoleniem opadłam na
siedzisko, skorzystałam z oparcia i przymknęłam oczy. W północnej części parku
zawsze było ciszej, gdyż to w południowej znajdowało się główne wejście.
Najwięcej hałasu zawsze robiły dzieci, a że ich mamusie były leniwe, to nie
pozwalały odchodzić im zbyt daleko. Siedząc tak w błogiej ciszy, wszystkie
zmartwienia odpłynęły. Na jeden moment przestały istnieć, opuszczając mnie, a z
mojego ciała uleciało napięcie, niczym z dziurawego balonu powietrze.
Oczywiście ów cudowny stan został brutalnie przerwany przez silny bodziec
dźwiękowy.
Otworzyłam oczy i
ogarnęłam nimi scenerię przed sobą.
Jakaś młoda szatynka z
wrzaskiem goniła dwójkę dzieci. Nie mogłam dokładniej określić jej wyglądu, bo
dosłownie mignęła mi przed oczami. Podążyłam za nią wzrokiem zupełnie
automatycznie. Zatrzymała się kilka metrów od mojej ławki, opierając dłonie o
kolana i dysząc strasznie.
–
Cholerne bachory… – warknęła, patrząc nienawistnie na dwie, czarnowłose
bliźniaczki, które były identyczne. Dosłownie! Obie miały krótkie fryzurki,
takie same różowe sukienki i czarne, błyszczące buciki.
Mimowolnie
zaczęłam chichotać. Oczywiście musiałam zwrócić tym jej uwagę. Uniosła na mnie
bojowe spojrzenie, ale jednocześnie zaczerwieniła się jak piwonia. Nie mogła
mieć więcej niż dwadzieścia lat. Długie, ciemnobrązowe włosy spływały po jej
ramionach aż za pas, a brązowo-zielone oczy nieco nieprzytomnie badały
przestrzeń wokół siebie. Ubrana była w wiśniowo-różową bluzę w czarne gwiazdki,
szare dżinsy i pomarańczowe trampki. Dosłownie nic z tego zestawu nie pasowało do siebie, co wywołało na mojej
twarzy uśmiech pobłażliwy i kpiarski zarazem.
Znienacka
usłyszałam za swoimi plecami głośny, dziecięcy pisk, a czarnowłose bliźniaczki
rzuciły się na mnie, niczym wygłodniałe kruki. Zerwałam się z miejsca, próbując
tym je spłoszyć, ale małe nie poddawały się tak łatwo. Obie zakleszczyły rączki
wokół moich nóg, patrząc figlarnie na młodą szatynkę. Najwidoczniej była ich
opiekunką.
–
Shori nas nigdzie nie zabierze! – odezwała się jedna z bliźniaczek. – Chcemy
zostać ze śliczną oneesama! – Ścisnęła mocniej moje nogi.
Okej,
fajnie, że zyskałam miano „ślicznej oneesama”, ale mogłyby jednak odczepić się
od moich łydek. Do tego mina ich opiekunki — nazwanej „Shori” — była tak
zrozpaczona, jakby wszystkie problemy świata zwaliły się na jej głowę.
–
Jak Boga kocham, nigdy więcej już nie będę was pilnować! – krzyknęła, cofając
się o krok. – Niech wróci do was Pani Akari!
Na
dźwięk tego nazwiska dziewczynki zbladły. W ułamku sekundy odlepiły się ode
mnie i popędziły do dziewczyny, błagając, żeby nie oddawała ich Pani Akari.
Jednakże szatynka przybrała iście bezlitosną postawę — wyprostowaną i ze
skrzyżowanymi rękami. Patrzyła na bliźniaczki z góry, a jej wzrok był zimny jak
lód. Zastanawiałam się, jak to możliwe, skoro kolor tęczówek szatynki był tak
ciepły i kojący.
–
Jeśli wrócicie grzecznie do domu, nie oddam was jej, ale w innym wypadku
wylądujecie u niej na dywaniku! – zagroziła.
Dziewczynki
dostosowały się natychmiast. Nie rozbiegały się już, nie hałasowały, po prostu
stały naprzeciwko swojej opiekunki ze spuszczonymi głowami. Dziewczyna
odetchnęła.
–
A teraz zaczekajcie tu. – nakazała, po czym wyminęła je i ruszyła w moim
kierunku. – Najmocniej za nie przepraszam, to bardzo niegrzeczne
dzieci. – zaczęła cicho i niepewnie. Nagle cała jej władczość i poczucie
wyższości gdzieś się ulotniły.
–
Nic
się nie stało. – Uśmiechnęłam się do niej, a zaraz potem
wyciągnęłam dłoń. – Haruno Sakura.
Spojrzała
na mnie ostrożnie, ale odwzajemniła gest.
–
Himeyama Shori.
~***~
Odetchnąłem
ciężko, czochrając sobie włosy. Cholerne papiery. Nie wybaczę swojemu bratu za
zwalenie mi ich na głowę. Normalnie zleciłbym wypełnienie świstków działowi
administracyjnemu, lecz niestety, pracownicy w nim zatrudnieni podobno „nie
mieli wystarczających kwalifikacji”. Do tego jeszcze zamieszanie związane z tym
bankietem… cudnie. A dlaczegóż to Itachi nie mógł czegoś z tym zrobić? Bo miał
„ważne spotkania”. Ta, po prostu zajmował się romansowaniem ze swoją nową
dziewczyną. W sumie, chodzili ze sobą już od kilku tygodni, a ja nadal wiedziałem
o niej tylko jedno — miała na imię Rei. I to by było na tyle.
Usłyszałem,
jak ktoś puka do drzwi. Jako, że byłem w jeszcze podlejszym nastroju, niż
zwykle, mruknąłem tylko krótkie „wejść”. Do mojego gabinetu wkroczyła Shori.
Jak zwykle, nic w jej stroju do siebie nie pasowało, a w burzy ciemnych włosów
rządził nieład. Normalnie nie pozwoliłbym komuś bez wykształcenia pełnić roli
mojej sekretarki, ale znałem tą dziewczynę odkąd jeździliśmy na rowerkach z
doczepianymi kółkami i sentyment nie pozwalał mi zostawić jej na lodzie.
Jęknąłem
głucho, bo Himeyama trzymała naręcze nowych kartek.
–
Nie pękaj, Sasuke! – Czy ona próbowała mnie dopingować? – Chociaż jak patrzę na
Twoje biurko, to aż żyć się odechciewa.
Trafiła
w sedno. Drewniany mebel niemal uginał się pod stosami papierów. Gdyby nie to,
że siedziałem tu już od rana też zapewne załamałbym się jeszcze bardziej. Rozłożyłem
się na skórzanym krześle, przymykając oczy. Z jednej strony kusiło mnie, żeby
zrobić sobie przerwę, lecz z drugiej wiedziałem, że im bardziej będę odkładał
robotę, tym ciężej będzie mi się później za nią zabrać.
Z
westchnieniem ponownie wziąłem do ręki długopis.
–
Shori, przynieś mi mocną kawę. – mruknąłem, zaczynając czytać pierwszą z brzegu
kartkę.
~***~
Ułamałam
zębami kawałek czekoladowego pocky z donośnym chrupnięciem. Siedząc na łóżku, nadal
rozmyślałam o dziewczynie z parku. Okazała się zaskakująco sympatyczną osobą,
choć nieco dziwaczną. Z pewnością miała nieszablonowe podejście do różnych spraw. Była
jedną z tych, którzy wyznawali zasadę korzystania z życia, lecz ona robiła to w
inny sposób. Wyznaczyła sobie listę rzeczy, które chciałaby zrobić przed
śmiercią, a mianowicie: wyprowadzić się od rodziców, zakochać się, wyjechać za
granicę na wakacje i kupić psa. Co ciekawsze, wszystko to miała już odhaczone,
dlatego teraz zajmowała się tylko swoją stałą pracą oraz raz na jakiś czas
brała coś dorywczego. Wyznała mi także, że w połowie pierwszego roku studiów na
kierunku marketing i zarządzanie
została zmuszona do przerwania swojej edukacji, gdyż jej matka bardzo ciężko
zachorowała. Poza tym, i tak jej się poszczęściło. Znalazła pracę „po
znajomości”, całkiem nieźle płatną i właściwie nie wymagającą niczego
szczególnego.
Zerknęłam
na Onyks. Spała skulona na mojej poduszce, jednak kiedy poczuła na sobie mój
wzrok, otworzyła złote ślepia i wbiła we mnie swoje inteligentne, choć
rozleniwione, spojrzenie. Czasami zastanawiałam się, jak to możliwe, że jest
tak mądrym zwierzęciem. Zawsze, bez wyjątku rozumiała, co się do niej mówiło i nieraz na to reagowała.
W tej
samej chwili usłyszałam dzwonek swojego telefonu. Zaczęłam szukać go po całym
pokoju, nie mogąc jednak ustalić źródła piosenki. Przekopałam kołdrę na łóżku,
zajrzałam pod nie, poszperałam przy biurku i w stosie ubrań na krześle, ale
nadal go nie znalazłam.
–
Niech to szlag… – fuknęłam pod nosem.
Kotka
wstała z miejsca, a kiedy tylko się poruszyła, zaczęłam podążać za nią oczami.
Zeskoczyła z łóżka, przeszła przez pokój, po czym jednym susem wskoczyła na
szafkę, na której piętrzył się stosik poskładanych w kostkę, świeżo upranych
ubrań, które mama przyniosła mi do pokoju. Onyks zaczęła trącać łapą koszulkę,
która znajdowała się na samym dole wieżyczki. Od razu pojęłam, o co chodzi.
Podeszłam do szafki i podniosłam stosik. Tak jak podejrzewałam, tuż pod nim
leżała moja — dzwoniąca nadal — komórka. Chwilowo odłożyłam ubrania na łóżko i
spojrzałam na wyświetlacz. No tak. Ino.
–
Halo?
–
Boże,
dziewczyno, ile można do Ciebie dzwonić? – prychnęła, ale zaraz potem znów miała
wyśmienity humor. – Słuchaj, jest sprawa.
–
Hm?
–
Za trzy dni odbywa się bankiet z okazji którychś tam urodzin jednego z
największych i najstarszych wspólników Uchiha Company i chciałabym, żebyś
poszła tam ze mną.
Od autorki: Matko, jak ja dawno nic
nie dodawałam! ;_; Wybaczycie mi, prawda? Nie odwrócicie się ode mnie i nie
przestaniecie czytać, prawda? ;-------; Z tym rozdziałem było trochę problemów,
ale ostatecznie wyszedł całkiem niezły. I nie macie się co skarżyć o długość,
po prostu dłuższych pisać nie potrafię, choćbym chciała. Tradycyjnie, dziękuję
za komentarze pod poprzednimi rozdziałami i mam nadzieję, że pod tym także
jakieś się znajdą! :D
Bajo <3
Cudowny rozdzial ;) Opowiadanie zaczyna sie bardzo interesująco i mam nadzieje, ze utrzymasz ten poziom ;) Dlugosc notki jest wystarczajaca chociaz nie mam watpliwosci ze zawsze bedzie mi malo :P Po raz pierwszy spotykam sie z podobna historia wiec jestem bardzo ciekawa jaki masz na nia pomysl :D
OdpowiedzUsuńCiesze sie, ze Sakura wkracza w otoczenie Sasuke. Najpierw Ino, potem praca mamy a teraz jeszcze Shori :)To z pewnoscia pozwoli jej byc blizej niego a nie ukrywam, ze juz nie moge sie doczekac polepszenia ich relacji ;) oby spedzali jak najwiecej czasu razem.
Z niecierpliwoscia czekam na kolejna notke :)
Pozdrawiam i zycze weny!
Dziękuję serdecznie za komentarz! <3
UsuńMam nadzieję, że zostaniesz ze mną na dłużej ^^
Tak, Shori będzie pełniła funkcję łącznika pomiędzy tą dwójką i wiele razy pomoże im się do siebie zbliżyć.
Polepszenie ich relacji nastąpi... wkrótce xd
Pozdrowionka!
Shori
Nie wybaczę przerwy i nie obchodzi mnie, że nie umiesz pisać dłuższych rozdziałów! Nie, nie, nie! Człowiek się rozkręca a tu już koniec! Co to ma być? No wiesz co!
OdpowiedzUsuńPojawiła się nowa postać... Shori, hehe. Wydaje się być realistką, co wnioskuję z jej listy rzeczy do zrobienia przed śmiercią - nie wymyśliła sobie lotu na Marsa a jakieś proste rzeczy, wykonalne bez problemu. PLUS!
Dobrze, że Sakura nie dała mu się zastraszyć! Niech sobie nie myśli, że jest niezniszczalny. Z niecierpliwością czekam na ich następne spotkanie :)
Z taką samą niecierpliwością czekam na następny rozdział. Mam nadzieję, że będzie dłuższy oraz pojawi się dużo szybciej. Przyśpiesz akcję, błagam ;__; Chcę już nawiązanie jakiegoś sojuszu pomiędzy Sasuke i Sakurą T.T
A tak btw - w życiu bym nie spróbowała tego ketchupu XD
Pozdrawiam, Nanase
Oj, no zrozum ;______;
UsuńJa tu nie mam dostępu do kompa, nie obwiniaj mnie o to! ><
Shori jest odbiciem mnie samej, więc cieszę się, że mój charakter jest u Ciebie na plus xd
Nie martw się, akcja pomiędzy Sasuke, a Sakurą rozpocznie się w następnym rozdziale. W końcu bankiet, sukienki, garniaki, szwedzki stół i te de. Wątkiem romantycznym nie musisz zawracać sobie głowy ^^
Ja także tego ketchupu bym nie tknęła, ale Sakura to odważna babka i nie boi się takiej błahostki!
Pozdrowionka!