Zaklęłam brzydko, po czym wcisnęłam na stopę drugi obcas. Moja pierwsza rozmowa o pracę, a już jestem spóźniona! Wypadłam z mieszkania, zamknęłam je i jak burza sfrunęłam po schodach, prawie łamiąc sobie nogi na trzynastocentymetrowych szpilkach. Że też nie wolno mi było założyć adidasów, tenisówek, czy znoszonych trampek, tylko te babskie szczudła. Bogu dzięki, że matki nie było w domu. Ona to by mi zrobiła awanturę…
Wolnym truchtem popędziłam do najbliższej stacji
metra, gdzie wsiadłam do pierwszego lepszego pociągu. Nie miało to żadnej
różnicy – jeśli chodzi Yamamote Line nieważne gdzie się wsiadało. Trasa miała swój
koniec zawsze w centrum, a tam chciałam się dostać. Usiadłam na miejscu przy
oknie, spoglądając w ciemność tunelu. Pocieszałam się bezustannie tym, że ilość
kandydatów do pracy na stanowisku "lekarz pierwszego kontaktu" była spora i na pewno się nie spóźnię. Tak,
na pewno tak będzie.
Tak, chciałam zostać lekarzem. Ściślej mówiąc – lekarzem rodzinnym. Zdawałam sobie sprawę, że
zarząd szpitala niechętnie przyjmuje lekarzy świeżo po studiach i praktykach. Ale nóż widelec poszczęści mi się i dostanę pracę?
Westchnęłam ciężko. Teraz miałam na głowie dotarcie na
miejsce tak, aby się nie spóźnić. A tego byłam bliska. Kiedy dotarłam na
odpowiednią stację było tragicznie późno. Pomknęłam schodami na górę do wyjścia
z metra i dalej zatłoczonym chodnikiem. Już widziałam majaczący przed sobą
obraz ogromnego budynku, który (jeśli dopisze mi szczęście) miał być moim nowym
miejscem pracy. Ścisnęłam mocniej marynarkę, którą przewiesiłam sobie przez ramię i przyspieszyłam.
Niestety, los miał w zwyczaju gasić mój entuzjazm tuż
po zapaleniu. W tym wypadku postanowił oblać mnie kubłem zimnej wody. No, może
nie zimnej, a gorącej. I nie wody, a kawy. Ogólnie rzecz biorąc, wpadłam na
kogoś, wytrąciłam temu komuś kubek kawy z ręki i rzeczony napój znalazł się na
mojej białej, eleganckiej koszuli. Zaklęłam, po raz już setny tego feralnego
dnia.
– Jak chodzisz, kobieto – warknął jakiś głos przede
mną.
Uniosłam rozeźlone spojrzenie na osobnika, który, nie
dość, że oblał mnie kawą, to jeszcze zwracał się w tak ordynarny sposób, gotowa
się nań wydrzeć. I wtedy mnie zatkało.
Stałam oko w oko z jednym z dwóch szefów
Uchiha Company – najbardziej znanej i wpływowej firmy w kraju. Do tego mój
rozmówca był co najmniej równie wściekły, co ja chwilę temu. Nie ma co, świetny
początek tygodnia.
Zdobyłam się tylko na wymuszone „przepraszam”,
posłanie karcącego wzroku i zwiałam, aż się za mną kurzyło. Okej, niby znałam
Sasuke Uchihę (no bo kto w Japonii go nie znał?), a do tego moja najlepsza
przyjaciółka była jego narzeczoną, ale nie miałam jeszcze okazji go spotkać.
Co ciekawsze, kiedy tylko do moich myśli wskoczyła
Ino, poczułam wibracje w jedynej kieszonce ołówkowej spódnicy, a moich uszu
dosięgnął uroczy początek piosenki Blank
Space. Wyciągnęłam telefon – trochę już zużytego Samsunga Core – i
odebrałam.
– Halo – syknęłam do słuchawki, oglądając brązową
plamę.
– Matko, Sakura! – pisnął świergotliwy głos Yamanaki.
– Też się cieszę, że cię słyszę. I jak tam twoja rozmowa o pracę?
– Nic mi nie mów – wycedziłam, wyciągając z torebki
chusteczkę i manewrując nią po bluzce.
– Czyżbyś jednak była spóźniona? – zachichotała, ale
mnie wcale nie było do śmiechu. Los mojej nowej pracy wisiał na włosku!
– Jakbyś zgadła – westchnęłam i wyrzuciłam chusteczkę.
Dalsze próby zmycia tej kawy tylko pogorszyłyby sprawę. – Do tego dosłownie
wpadłam na twojego narzeczonego… - dodałam z goryczą.
– Wpadłaś na Sasuke?! – wrzasnęła tak przeraźliwie, że
odsunęłam komórkę od ucha na odległość wyciągniętej ręki. – I jak? Mega
przystojny, prawda? – Widocznie się rozmarzyła.
– Wiesz, jakoś nie zwróciłam na to uwagi, bardziej
byłam zajęta kawą, którą wylał mi na bluzkę – fuknęłam, stojąc na przejściu dla
pieszych.
Musiało ją zatkać, bo nie odzywała się przez chwilę.
Ja w tym czasie zdążyłam przebiec przez ulicę, potknąć się o krawężnik po
drugiej stronie, prawie skręcając sobie kostkę i przekląć siarczyście. Głupie
szpilki!
– S-sasuke oblał cię… –
Naprawdę ją zatkało.
– Tak, twój kochaś
prawdopodobnie przekreślił moje szanse na zdobycie tej pracy – warknęłam z
goryczą. – Dziękuj Bogu, że mam marynarkę i mogę to jakoś zakryć.
– Oj, ja już sobie z
nim porozmawiam! – Nie wiem dlaczego, ale miałam wrażenie, że „rozmowa” Ino
sprowadzi się do delikatnego pouczenia, jak w przypadku małego dziecka. Czasami
Yamanaka traktowała swojego narzeczonego w sposób niemal czczy.
– W to nie wątpię –
mruknęłam, a po chwili dodałam ironicznie – Tylko nie bądź dla niego za ostra.
Najwyraźniej nie wyczuła
jawnego sarkazmu, bo zaświergoliła niczym słowiczek.
– Och, jakże bym mogła
nakrzyczeć na mojego misiaczka? – Musiałam bardzo się postarać, żeby nie
wybuchnąć śmiechem.
Misiaczka? Przez te kilka
sekund miałam okazję podziwiać oblicze młodszego szefa Uchiha Company i od
miana „misiaczka” dzieliły go miliony lat świetlnych.
– To jak ty chcesz „z nim
sobie porozmawiać”, co?
– No… – Chyba się
zmieszała. – Powiem mu, żeby następnym razem trochę bardziej uważał…
– Taa… – Westchnęłam
ciężko. – Dobra, muszę kończyć. Dochodzę już do szpitala.
– Jasne! – Nagle jej
śpiewny ton powrócił z nową mocą. – Powodzenia! Zadzwoń do mnie od razu jak
wyjdziesz!
– Okej. – Rozłączyłam się.
Czasami zazdroszczę Ino
tego, jak potoczyło się jej życie. Jako córka sławnej modelki i szefa ogromnej
firmy sportowej nigdy nie musiała martwić się o pieniądze. Nie odczuwała braku
funduszy, ani nie miała żadnych trosk. Zawsze to ona była tą najmodniejszą i
najładniejszą dziewczyną w szkole. Tak na dobrą sprawę, to nie mam pojęcia
dlaczego zaczęła się ze mną przyjaźnić. Ze mną, dość cichą dziewczynką z
niezbyt zamożnej rodziny, gnębionej od podstawówki z powodu odmiennego koloru
włosów. Jeśli się lepiej zastanowić, moje szkolne życie byłoby dwa razy gorsze,
gdyby nie jej pomoc. A teraz? Ja dopiero co ukończyłam szpitalne praktyki w
rodzinnym miasteczku — Konoha — i, wraz z rodzicami, przyjechałam do Tokio, by
w końcu się usamodzielnić. Yamanaka zaś została zaręczona z Sasuke, również
przeprowadziła się do stolicy i po prostu sobie egzystuje. Chodzi na zakupy i
do SPA, szastając kasą, której ma jak lodu. Trochę to dobijające — jesteśmy
jednocześnie bardzo różne, ale i bardzo sobie bliskie. Nikt nie zna mnie równie
dobrze, co Ino i vice versa — potrafię przejrzeć ją na wylot. Ale wracając do
mojej nieszczęsnej rozmowy o pracę…
Weszłam przez
automatyczne drzwi do holu, rozmiarów dwóch domów jednorodzinnych. Okej, ogrom
tego wszystkiego lekko mnie przytłaczał, do tego te wszechobecne marmury… Yyh,
ale chociaż idzie przywyknąć.
Przeciskając się przez
tłum, skierowałam kroki do okienka recepcji. Za szybką siedziała brązowowłosa
okularnica, której długi warkocz zwisał z prawego ramienia aż do pasa. Czytała
jakieś papiery, przerzucając kartki. Odchrząknęłam, a jej czekoladowe oczy
oderwały się od wydrukowanych liter i spoczęły na mnie.
– Dzień dobry –
rozpoczęłam grzecznie. – Gdzie prowadzone są rozmowy o pracę?
Najwyraźniej się
zestresowała, bo wyprostowała się jak struna i spuściła wzrok.
– …cie drzwi na lewo… –
Nie miałam szans wyłapać całej jej wypowiedzi w tym zgiełku. Zwłaszcza, że
przemówiła niemal szeptem.
– Eee, słucham?
– Szóste piętro, trzecie
drzwi na lewo – powtórzyła głośniej i nerwowo poprawiła okulary.
– Dziękuję. – Zmusiłam
się do wdzięcznego uśmiechu, po czym zerwałam się do truchtu.
Sprawdziłam godzinę na
komórce.
Cholera! Zostały mi trzy
minuty.
Dopadłam windy i zaczęłam
klikać przycisk wzywający, jak oszalała. Szybciej! Jako, że metalowa puszka
jeszcze nie przyjechała, zaczęłam chodzić w kółko. Dlaczego to tak długo trwa?
A, no tak, ten budynek ma ponad dziesięć pięter! Jakby komuś było to potrzebne!
Po kilkunastu straszliwie
długich sekundach winda w końcu przyjechała, a ze środka wysiadło kilku ludzi –
chyba pacjentów, sądząc po piżamach i szlafrokach. Wpadłam do środka i walnęłam
palcem w czarną szóstkę na klawiaturze.
Niestety, na tępo jazdy windy nie
miałam wpływu. Przez całą jazdę przygryzałam paznokieć prawego kciuka. Tak, jak
robiła to moja mentorka – ordynatorka szpitala w Konoha – Tsunade Senju.
Gdy tylko wysiadłam na
pożądanym piętrze, dostrzegłam innych oczekujących przed pokojem numer
trzydzieści dziewięć. Były to głównie kobiety, ale i przewinęło się też paru mężczyzn.
– Wywołano już Sakurę
Haruno? – spytałam młodej dziewczyny, mniej więcej w moim wieku, która bawiła się norwowo klapką telefonu. To ją zamykała, to otwierała.
Pokręciła tylko głową.
Odetchnęłam i usiadłam na jednym z krzeseł. Jeszcze nie wszystko stracone! Sakura,
jeszcze możesz mieć tą pracę!
~~*~~
Och, jak bardzo się myliłam…
Wyszłam ze szpitala, zła na cały świat i usiadłam na
pierwszej lepszej ławce, po czym zdjęłam ze stóp wysokie obcasy. Jaka ulga…
Mimo
wszystko gorycz pozostała. A dlaczegóż to Sakurcia nie dostała pracy? Ponieważ
nie mam właściwego dla tego stanowiska doświadczenia! Nie ma co,
lepiej być nie mogło.
Z niechęcią założyłam te narzędzia tortur zwane
powszechnie szpilkami, po czym ruszyłam w stronę stacji metra.
~~*~~
Do domu weszłam niczym szpieg – skradałam się na
palcach, z całych sił powstrzymując przeniesienie ciężaru stóp na pięty, bo
wówczas długie obcasy rąbnęłyby o panele w przedpokoju, a to równało się z
ujawnieniem. Ostrożnie i powoli uwolniłam stopy od obuwia, postawiłam buty
bezgłośnie na podłodze i zaczęłam czaić się jak kot.
Wyjrzałam zza ściany.
Drzwi do kuchni były lekko uchylone, a mama krzątała się po niej cicho.
Rzuciłam spojrzenie na wejście do swojego pokoju – otwarte. Przemknęłam do
niego akurat, kiedy moja rodzicielka puściła wodę w zlewie, chcąc najwyraźniej
obmyć jakieś składniki na obiad. Zamknęłam drzwi. Byłam wolna! Chwilowo, ale
jednak.
Z zadowoleniem rozebrałam się do bielizny, po czym ze
stosu ciuchów na krześle wygrzebałam wygniecione, bawełniane szorty i czarny
t-shirt z napisem „Chciałabym przytulić Cię tak mocno, aż Ci flaki dupą
wypłyną”. Głównie to przez właśnie ten uroczy napisik w życiu nie założę jej w
miejsce publiczne.
Rzuciłam się na łóżko i wyciągnęłam spod poduszki
książkę, którą męczyłam przez ostatnie dni. Był to „Cień Nocy” – książka o
wilkołakach, Opiekunach, Poszukiwaczach i zakazanej miłości. W zasadzie,
kupiłam ją tylko dla zabicia czasu. Romansidła dla nastolatek to czasami lepsze
komedie, niż dramaty, zwłaszcza przy takiej skali absurdów. Ale wyjątkowo ta
książka mnie wciągnęła, chociaż główna bohaterka momentami okropnie mnie
irytowała. Tak samo, jak znany w takich książkach koncept trójkąta miłosnego. A
i tak od początku było wiadome, którego wybierze.
Zagłębiłam się w lekturze ostatnich rozdziałów,
zapominając o bożym świecie. Ocknęłam się dopiero, kiedy drzwi mojej klitki
rozwarły się z trzaskiem. W przejściu stanęła moja matka, z rękami na biodrach,
w różowym fartuchu i spiętych blond włosach. Minę miała co najmniej
niepocieszoną, zastając swoją dorosłą córkę, rozwaloną na posłaniu i czytającą
bzdury dla niewyżytych nastolatek. Do tego nieudacznicę, bo nie zdołała
przymilić się szefostwu tego zakichanego szpitala i dostać pracy pociągającej pani doktor! Cóż za wstyd.
– Nie dostałaś tej pracy, prawda? – spytała łagodnym
tonem, który mnie przestraszył. Coś się święci…
– Nie – odparłam ostrożnie.
Jej wyraz twarzy się nie zmienił. Idealny spokój.
– Dlaczego?
– Ponieważ potrzebują "kogoś z doświadczeniem". –
Nadąsałam się.
Tylko westchnęła ciężko i opuściła pomieszczenie.
Dziwne… Byłam niemal święcie przekonana, że bez krzyków i oskarżeń się nie
obędzie. Mama nie należała do zrównoważonych ludzi. Dlatego też zaniepokoił
mnie ten brak wybuchu z jej strony. To do niej niepodobne.
Już miałam wstać i podążyć za nią, lecz zatrzymał mnie
dzwoniący telefon. Spojrzałam na wyświetlacz. Tak jak sądziłam, dobijała się do
mnie Ino. No tak, zupełnie zapomniałam o tym, że miałam do niej zadzwonić tuż
po rozmowie. Odebrałam, a głos Taylor Swift się urwał.
– Halo?
– Sakura! – Oj, już miałam pewność, że jest zła. –
Dlaczego nie zadzwoniłaś do mnie po rozmowie?
– Przepraszam, zapomniałam – mruknęłam skruszonym
tonem.
– Eh… Zgaduję, że cię nie przyjęli, co
nie?
– Nie
– Wiesz co? Z jednej strony mi przykro, ale z drugiej
nie, bo znalazłam ci pracę! – pisnęła radośnie, a ja znieruchomiałam.
– Jaką pracę?
– Od jakiegoś tygodnia Sasuke nie czuje się najlepiej.
Pokasłuje, niewiele je i miewa napady gorączki. Martwię się o niego, więc
postanowiłam cię… hm, wynająć? Tak, to dobre słowo.
Z całej siły powstrzymałam się od gorzkiego śmiechu.
Niemal zapomniałam, że teraz praktycznie wszystko w życiu Yamanaki kręciło się
wokół jej narzeczonego. Doprawdy, musiała go uwielbiać. Pytanie: dlaczego?
Jakoś nie dostrzegłam w nim nic szczególnego podczas tej krótkiej konfrontacji
na ulicy. Ale co ja tam wiem. Nawet mu się dokładniej nie przyjrzałam.
– Dlaczego nie pójdzie z tym do specjalisty? – spytałam
wzgardliwie.
– Jest zbyt dumny, by przyznać się przed samym sobą do
choroby – W jej głosie wyraźnie pobrzmiewała troska. – Sakura, czy mogłabyś
przyjść do mnie jeszcze w tym tygodniu? Zaprowadziłabym cię do niego.
Jakoś nie uśmiechała mi się wizja bycia doktórką od
Uchihy, ale zawsze była to jakaś alternatywa. I sposób zarobku.
– Poza tym – dodała – chcę mianować cię moim osobistym
lekarzem. Mogę ci płacić sto trzydzieści tysięcy jenów co miesiąc. Co ty na to?
Zatkało mnie. Autentycznie odebrało mi mowę. Ja
prywatną lekarką Ino? Nie mieściło mi się to w głowie. W pierwszym odruchu
chciałam odmówić, ale po chwili zaczęłam się zastanawiać. Tak, moją
przyjaciółkę było stać na płacenie mi co miesiąc. Zwłaszcza, kiedy firma jej
ojca i Uchiha Company rozpoczęły współpracę.
– N-no dobrze. – zająknęłam się, nadal lekko
oszołomiona. – W takim razie przyjdę jutro, zgoda? – Na to pytanie wyraźnie
trysnęła entuzjazmem.
– Świetnie! To widzimy się jutro! Na razie! – I
rozłączyła się.
Rozłączyła się pozostawiając mnie w ciszy, z istnym
mentlikiem w głowie. Od jutra miałam rozpocząć pracę, która – choć jeszcze o
tym nie wiedziałam – zmieni raz na zawsze moje życie. Od autorki: No hej, hej, hej! Oto jest moje najnowsze opowiadanie! Akapity są nierówne, bo podczas wklejania tekstu z Worda tutaj tak jakoś... wyparowały i musiałam robić je ręcznie. Rozdział dedykuję Linki, bo jako pierwsza dowiedziała się o moim pomyśle na tego bloga. Bądź zaszczycona! Do następnego rozdziału!
Piękne i w niektórych momentach prawdziwe (szpilki, praca xD). Tak czy siak czekam na więcej i życzę dużo weny :*
OdpowiedzUsuńWitam i dziękuję za miłe słówka ^^
UsuńPozdrowionka!
Twoje zgłoszenie zostało zaakceptowane i opublikowane! Bardzo dziękuję za dołączenie swojego bloga do Lapidarium Narutowskiego. Zachęcam do zgłaszania nowych rozdziałów! :)
OdpowiedzUsuńZaintrygowałaś mnie :) Będę czekać na dalszy ciąg z niecierpliwością. Pozdrawiam
OdpowiedzUsuńNanase :)
Witam serdecznie! ^.^
UsuńData publikacji stoi pod znakiem zapytania, ale robię, co w mojej mocy!
Pozdrowionka!
Twoje zgłoszenie zostało zaakceptowane i opublikowane! Bardzo dziękuję za dołączenie swojego bloga do Szafy Blogów o Naruto. Zachęcam do zgłaszania nowych rozdziałów! :)
OdpowiedzUsuńDziękuję za dedykację Shori, bardzo mi miło! Pewnie, aż kopnął mnie ten zaszczyt, którego doświadczyłam!
OdpowiedzUsuńRozdział przeczytałam dość dawno ale komentuje ci dopiero teraz, nie będę ci pisać poematów, dlaczego teraz a nie wcześniej, bo chyba wiesz dlaczego ;)
Fajnie się to wszystko zapowiada. Tak jak mówiłaś jest lekko, przyjemnie, fabuła nie skomplikowana. Jak dla mnie git malina!
Nie mogę za wiele powiedzieć o pierwszym rozdziale z racji tego, że ten rozdział jest PIERWSZY XD Ale wiem jedno. SASUKE TO IDIOTA, AMEN.
;* Lecę czytać następny rozdział! ;*