środa, 8 kwietnia 2015

1. Początek





           Zaklęłam brzydko, po czym wcisnęłam na stopę drugi obcas. Moja pierwsza rozmowa o pracę, a już jestem spóźniona! Wypadłam z mieszkania, zamknęłam je i jak burza sfrunęłam po schodach, prawie łamiąc sobie nogi na trzynastocentymetrowych szpilkach. Że też nie wolno mi było założyć adidasów, tenisówek, czy znoszonych trampek, tylko te babskie szczudła. Bogu dzięki, że matki nie było w domu. Ona to by mi zrobiła awanturę…
             Wolnym truchtem popędziłam do najbliższej stacji metra, gdzie wsiadłam do pierwszego lepszego pociągu. Nie miało to żadnej różnicy – jeśli chodzi Yamamote Line  nieważne gdzie się wsiadało. Trasa miała swój koniec zawsze w centrum, a tam chciałam się dostać. Usiadłam na miejscu przy oknie, spoglądając w ciemność tunelu. Pocieszałam się bezustannie tym, że ilość kandydatów do pracy na stanowisku "lekarz pierwszego kontaktu" była spora i na pewno się nie spóźnię. Tak, na pewno tak będzie.
              Tak, chciałam zostać lekarzem. Ściślej mówiąc – lekarzem rodzinnym. Zdawałam sobie sprawę, że zarząd szpitala niechętnie przyjmuje lekarzy świeżo po studiach i praktykach. Ale nóż widelec poszczęści mi się i dostanę pracę?
              Westchnęłam ciężko. Teraz miałam na głowie dotarcie na miejsce tak, aby się nie spóźnić. A tego byłam bliska. Kiedy dotarłam na odpowiednią stację było tragicznie późno. Pomknęłam schodami na górę do wyjścia z metra i dalej zatłoczonym chodnikiem. Już widziałam majaczący przed sobą obraz ogromnego budynku, który (jeśli dopisze mi szczęście) miał być moim nowym miejscem pracy. Ścisnęłam mocniej marynarkę, którą przewiesiłam sobie przez ramię i przyspieszyłam.
              Niestety, los miał w zwyczaju gasić mój entuzjazm tuż po zapaleniu. W tym wypadku postanowił oblać mnie kubłem zimnej wody. No, może nie zimnej, a gorącej. I nie wody, a kawy. Ogólnie rzecz biorąc, wpadłam na kogoś, wytrąciłam temu komuś kubek kawy z ręki i rzeczony napój znalazł się na mojej białej, eleganckiej koszuli. Zaklęłam, po raz już setny tego feralnego dnia.
              – Jak chodzisz, kobieto – warknął jakiś głos przede mną.
Uniosłam rozeźlone spojrzenie na osobnika, który, nie dość, że oblał mnie kawą, to jeszcze zwracał się w tak ordynarny sposób, gotowa się nań wydrzeć. I wtedy mnie zatkało.          
             Stałam oko w oko z jednym z dwóch szefów Uchiha Company – najbardziej znanej i wpływowej firmy w kraju. Do tego mój rozmówca był co najmniej równie wściekły, co ja chwilę temu. Nie ma co, świetny początek tygodnia.
              Zdobyłam się tylko na wymuszone „przepraszam”, posłanie karcącego wzroku i zwiałam, aż się za mną kurzyło. Okej, niby znałam Sasuke Uchihę (no bo kto w Japonii go nie znał?), a do tego moja najlepsza przyjaciółka była jego narzeczoną, ale nie miałam jeszcze okazji go spotkać.
              Co ciekawsze, kiedy tylko do moich myśli wskoczyła Ino, poczułam wibracje w jedynej kieszonce ołówkowej spódnicy, a moich uszu dosięgnął uroczy początek piosenki Blank Space. Wyciągnęłam telefon – trochę już zużytego Samsunga Core – i odebrałam.
              – Halo – syknęłam do słuchawki, oglądając brązową plamę.
              – Matko, Sakura! – pisnął świergotliwy głos Yamanaki. – Też się cieszę, że cię słyszę. I jak tam twoja rozmowa o pracę?
              – Nic mi nie mów – wycedziłam, wyciągając z torebki chusteczkę i manewrując nią po bluzce.
              – Czyżbyś jednak była spóźniona? – zachichotała, ale mnie wcale nie było do śmiechu. Los mojej nowej pracy wisiał na włosku!
              – Jakbyś zgadła – westchnęłam i wyrzuciłam chusteczkę. Dalsze próby zmycia tej kawy tylko pogorszyłyby sprawę. – Do tego dosłownie wpadłam na twojego narzeczonego… - dodałam z goryczą.
              – Wpadłaś na Sasuke?! – wrzasnęła tak przeraźliwie, że odsunęłam komórkę od ucha na odległość wyciągniętej ręki. – I jak? Mega przystojny, prawda? – Widocznie się rozmarzyła.
              – Wiesz, jakoś nie zwróciłam na to uwagi, bardziej byłam zajęta kawą, którą wylał mi na bluzkę – fuknęłam, stojąc na przejściu dla pieszych.
              Musiało ją zatkać, bo nie odzywała się przez chwilę. Ja w tym czasie zdążyłam przebiec przez ulicę, potknąć się o krawężnik po drugiej stronie, prawie skręcając sobie kostkę i przekląć siarczyście. Głupie szpilki!
              – S-sasuke oblał cię… – Naprawdę ją zatkało.
         – Tak, twój kochaś prawdopodobnie przekreślił moje szanse na zdobycie tej pracy – warknęłam z goryczą. – Dziękuj Bogu, że mam marynarkę i mogę to jakoś zakryć.
        – Oj, ja już sobie z nim porozmawiam! – Nie wiem dlaczego, ale miałam wrażenie, że „rozmowa” Ino sprowadzi się do delikatnego pouczenia, jak w przypadku małego dziecka. Czasami Yamanaka traktowała swojego narzeczonego w sposób niemal czczy.
             – W to nie wątpię – mruknęłam, a po chwili dodałam ironicznie – Tylko nie bądź dla niego za ostra.
             Najwyraźniej nie wyczuła jawnego sarkazmu, bo zaświergoliła niczym słowiczek.
           – Och, jakże bym mogła nakrzyczeć na mojego misiaczka? – Musiałam bardzo się postarać, żeby nie wybuchnąć śmiechem.
          Misiaczka? Przez te kilka sekund miałam okazję podziwiać oblicze młodszego szefa Uchiha Company i od miana „misiaczka” dzieliły go miliony lat świetlnych.
             – To jak ty chcesz „z nim sobie porozmawiać”, co?
              – No… – Chyba się zmieszała. – Powiem mu, żeby następnym razem trochę bardziej uważał…
             – Taa… – Westchnęłam ciężko. – Dobra, muszę kończyć. Dochodzę już do szpitala.
             – Jasne! – Nagle jej śpiewny ton powrócił z nową mocą. – Powodzenia! Zadzwoń do mnie od razu jak wyjdziesz!
             – Okej. – Rozłączyłam się.
            Czasami zazdroszczę Ino tego, jak potoczyło się jej życie. Jako córka sławnej modelki i szefa ogromnej firmy sportowej nigdy nie musiała martwić się o pieniądze. Nie odczuwała braku funduszy, ani nie miała żadnych trosk. Zawsze to ona była tą najmodniejszą i najładniejszą dziewczyną w szkole. Tak na dobrą sprawę, to nie mam pojęcia dlaczego zaczęła się ze mną przyjaźnić. Ze mną, dość cichą dziewczynką z niezbyt zamożnej rodziny, gnębionej od podstawówki z powodu odmiennego koloru włosów. Jeśli się lepiej zastanowić, moje szkolne życie byłoby dwa razy gorsze, gdyby nie jej pomoc. A teraz? Ja dopiero co ukończyłam szpitalne praktyki w rodzinnym miasteczku — Konoha — i, wraz z rodzicami, przyjechałam do Tokio, by w końcu się usamodzielnić. Yamanaka zaś została zaręczona z Sasuke, również przeprowadziła się do stolicy i po prostu sobie egzystuje. Chodzi na zakupy i do SPA, szastając kasą, której ma jak lodu. Trochę to dobijające — jesteśmy jednocześnie bardzo różne, ale i bardzo sobie bliskie. Nikt nie zna mnie równie dobrze, co Ino i vice versa — potrafię przejrzeć ją na wylot. Ale wracając do mojej nieszczęsnej rozmowy o pracę…
               Weszłam przez automatyczne drzwi do holu, rozmiarów dwóch domów jednorodzinnych. Okej, ogrom tego wszystkiego lekko mnie przytłaczał, do tego te wszechobecne marmury… Yyh, ale chociaż idzie przywyknąć.
             Przeciskając się przez tłum, skierowałam kroki do okienka recepcji. Za szybką siedziała brązowowłosa okularnica, której długi warkocz zwisał z prawego ramienia aż do pasa. Czytała jakieś papiery, przerzucając kartki. Odchrząknęłam, a jej czekoladowe oczy oderwały się od wydrukowanych liter i spoczęły na mnie.
                 – Dzień dobry – rozpoczęłam grzecznie. – Gdzie prowadzone są rozmowy o pracę?
              Najwyraźniej się zestresowała, bo wyprostowała się jak struna i spuściła wzrok.
                – …cie drzwi na lewo… – Nie miałam szans wyłapać całej jej wypowiedzi w tym zgiełku. Zwłaszcza, że przemówiła niemal szeptem.
                  – Eee, słucham?
                  – Szóste piętro, trzecie drzwi na lewo – powtórzyła głośniej i nerwowo poprawiła okulary.
                  – Dziękuję. – Zmusiłam się do wdzięcznego uśmiechu, po czym zerwałam się do truchtu.
Sprawdziłam godzinę na komórce.
                  Cholera! Zostały mi trzy minuty.
              Dopadłam windy i zaczęłam klikać przycisk wzywający, jak oszalała. Szybciej! Jako, że metalowa puszka jeszcze nie przyjechała, zaczęłam chodzić w kółko. Dlaczego to tak długo trwa? A, no tak, ten budynek ma ponad dziesięć pięter! Jakby komuś było to potrzebne!
             Po kilkunastu straszliwie długich sekundach winda w końcu przyjechała, a ze środka wysiadło kilku ludzi – chyba pacjentów, sądząc po piżamach i szlafrokach. Wpadłam do środka i walnęłam palcem w czarną szóstkę na klawiaturze.        
                 Niestety, na tępo jazdy windy nie miałam wpływu. Przez całą jazdę przygryzałam paznokieć prawego kciuka. Tak, jak robiła to moja mentorka – ordynatorka szpitala w Konoha – Tsunade Senju.
            Gdy tylko wysiadłam na pożądanym piętrze, dostrzegłam innych oczekujących przed pokojem numer trzydzieści dziewięć. Były to głównie kobiety, ale i przewinęło się też paru mężczyzn.
                   – Wywołano już Sakurę Haruno? – spytałam młodej dziewczyny, mniej więcej w moim wieku, która bawiła się norwowo klapką telefonu. To ją zamykała, to otwierała.
          Pokręciła tylko głową. Odetchnęłam i usiadłam na jednym z krzeseł. Jeszcze nie wszystko stracone! Sakura, jeszcze możesz mieć tą pracę!

~~*~~

                   Och, jak bardzo się myliłam…
                   Wyszłam ze szpitala, zła na cały świat i usiadłam na pierwszej lepszej ławce, po czym zdjęłam ze stóp wysokie obcasy. Jaka ulga…       
                   Mimo wszystko gorycz pozostała. A dlaczegóż to Sakurcia nie dostała pracy? Ponieważ nie mam właściwego dla tego stanowiska doświadczenia! Nie ma co, lepiej być nie mogło.
                   Z niechęcią założyłam te narzędzia tortur zwane powszechnie szpilkami, po czym ruszyłam w stronę stacji metra.

~~*~~

                    Do domu weszłam niczym szpieg – skradałam się na palcach, z całych sił powstrzymując przeniesienie ciężaru stóp na pięty, bo wówczas długie obcasy rąbnęłyby o panele w przedpokoju, a to równało się z ujawnieniem. Ostrożnie i powoli uwolniłam stopy od obuwia, postawiłam buty bezgłośnie na podłodze i zaczęłam czaić się jak kot.           
                    Wyjrzałam zza ściany. Drzwi do kuchni były lekko uchylone, a mama krzątała się po niej cicho. Rzuciłam spojrzenie na wejście do swojego pokoju – otwarte. Przemknęłam do niego akurat, kiedy moja rodzicielka puściła wodę w zlewie, chcąc najwyraźniej obmyć jakieś składniki na obiad. Zamknęłam drzwi. Byłam wolna! Chwilowo, ale jednak.
                    Z zadowoleniem rozebrałam się do bielizny, po czym ze stosu ciuchów na krześle wygrzebałam wygniecione, bawełniane szorty i czarny t-shirt z napisem „Chciałabym przytulić Cię tak mocno, aż Ci flaki dupą wypłyną”. Głównie to przez właśnie ten uroczy napisik w życiu nie założę jej w miejsce publiczne.
                    Rzuciłam się na łóżko i wyciągnęłam spod poduszki książkę, którą męczyłam przez ostatnie dni. Był to „Cień Nocy” – książka o wilkołakach, Opiekunach, Poszukiwaczach i zakazanej miłości. W zasadzie, kupiłam ją tylko dla zabicia czasu. Romansidła dla nastolatek to czasami lepsze komedie, niż dramaty, zwłaszcza przy takiej skali absurdów. Ale wyjątkowo ta książka mnie wciągnęła, chociaż główna bohaterka momentami okropnie mnie irytowała. Tak samo, jak znany w takich książkach koncept trójkąta miłosnego. A i tak od początku było wiadome, którego wybierze.
                    Zagłębiłam się w lekturze ostatnich rozdziałów, zapominając o bożym świecie. Ocknęłam się dopiero, kiedy drzwi mojej klitki rozwarły się z trzaskiem. W przejściu stanęła moja matka, z rękami na biodrach, w różowym fartuchu i spiętych blond włosach. Minę miała co najmniej niepocieszoną, zastając swoją dorosłą córkę, rozwaloną na posłaniu i czytającą bzdury dla niewyżytych nastolatek. Do tego nieudacznicę, bo nie zdołała przymilić się szefostwu tego zakichanego szpitala i dostać pracy pociągającej pani doktor! Cóż za wstyd.
                   – Nie dostałaś tej pracy, prawda? – spytała łagodnym tonem, który mnie przestraszył. Coś się święci…
                   – Nie – odparłam ostrożnie.
                  Jej wyraz twarzy się nie zmienił. Idealny spokój.
                   – Dlaczego?
                   – Ponieważ potrzebują "kogoś z doświadczeniem". – Nadąsałam się. 
                  Tylko westchnęła ciężko i opuściła pomieszczenie. Dziwne… Byłam niemal święcie przekonana, że bez krzyków i oskarżeń się nie obędzie. Mama nie należała do zrównoważonych ludzi. Dlatego też zaniepokoił mnie ten brak wybuchu z jej strony. To do niej niepodobne.
                  Już miałam wstać i podążyć za nią, lecz zatrzymał mnie dzwoniący telefon. Spojrzałam na wyświetlacz. Tak jak sądziłam, dobijała się do mnie Ino. No tak, zupełnie zapomniałam o tym, że miałam do niej zadzwonić tuż po rozmowie. Odebrałam, a głos Taylor Swift się urwał.
                  – Halo?
                  – Sakura! ­– Oj, już miałam pewność, że jest zła. – Dlaczego nie zadzwoniłaś do mnie po rozmowie?
                  – Przepraszam, zapomniałam – mruknęłam skruszonym tonem.
                  – Eh… Zgaduję, że cię nie przyjęli, co nie?
                  – Nie
                  – Wiesz co? Z jednej strony mi przykro, ale z drugiej nie, bo znalazłam ci pracę! – pisnęła radośnie, a ja znieruchomiałam.
                  – Jaką pracę?
                  – Od jakiegoś tygodnia Sasuke nie czuje się najlepiej. Pokasłuje, niewiele je i miewa napady gorączki. Martwię się o niego, więc postanowiłam cię… hm, wynająć? Tak, to dobre słowo.
                  Z całej siły powstrzymałam się od gorzkiego śmiechu. Niemal zapomniałam, że teraz praktycznie wszystko w życiu Yamanaki kręciło się wokół jej narzeczonego. Doprawdy, musiała go uwielbiać. Pytanie: dlaczego? Jakoś nie dostrzegłam w nim nic szczególnego podczas tej krótkiej konfrontacji na ulicy. Ale co ja tam wiem. Nawet mu się dokładniej nie przyjrzałam.
                  – Dlaczego nie pójdzie z tym do specjalisty? – spytałam wzgardliwie.
                  – Jest zbyt dumny, by przyznać się przed samym sobą do choroby – W jej głosie wyraźnie pobrzmiewała troska. – Sakura, czy mogłabyś przyjść do mnie jeszcze w tym tygodniu? Zaprowadziłabym cię do niego.
                  Jakoś nie uśmiechała mi się wizja bycia doktórką od Uchihy, ale zawsze była to jakaś alternatywa. I sposób zarobku.
                  – Poza tym – dodała – chcę mianować cię moim osobistym lekarzem. Mogę ci płacić sto trzydzieści tysięcy jenów co miesiąc. Co ty na to?
                  Zatkało mnie. Autentycznie odebrało mi mowę. Ja prywatną lekarką Ino? Nie mieściło mi się to w głowie. W pierwszym odruchu chciałam odmówić, ale po chwili zaczęłam się zastanawiać. Tak, moją przyjaciółkę było stać na płacenie mi co miesiąc. Zwłaszcza, kiedy firma jej ojca i Uchiha Company rozpoczęły współpracę.
                   – N-no dobrze. – zająknęłam się, nadal lekko oszołomiona. – W takim razie przyjdę jutro, zgoda? – Na to pytanie wyraźnie trysnęła entuzjazmem.
                   – Świetnie! To widzimy się jutro! Na razie! – I rozłączyła się.
                   Rozłączyła się pozostawiając mnie w ciszy, z istnym mentlikiem w głowie. Od jutra miałam rozpocząć pracę, która – choć jeszcze o tym nie wiedziałam – zmieni raz na zawsze moje życie.  

Od autorki: No hej, hej, hej! Oto jest moje najnowsze opowiadanie! Akapity są nierówne, bo podczas wklejania tekstu z Worda tutaj tak jakoś... wyparowały i musiałam robić je ręcznie. Rozdział dedykuję Linki, bo jako pierwsza dowiedziała się o moim pomyśle na tego bloga. Bądź zaszczycona! Do następnego rozdziału! 

7 komentarzy:

  1. Piękne i w niektórych momentach prawdziwe (szpilki, praca xD). Tak czy siak czekam na więcej i życzę dużo weny :*

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Witam i dziękuję za miłe słówka ^^
      Pozdrowionka!

      Usuń
  2. Twoje zgłoszenie zostało zaakceptowane i opublikowane! Bardzo dziękuję za dołączenie swojego bloga do Lapidarium Narutowskiego. Zachęcam do zgłaszania nowych rozdziałów! :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Zaintrygowałaś mnie :) Będę czekać na dalszy ciąg z niecierpliwością. Pozdrawiam
    Nanase :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Witam serdecznie! ^.^
      Data publikacji stoi pod znakiem zapytania, ale robię, co w mojej mocy!

      Pozdrowionka!

      Usuń
  4. Twoje zgłoszenie zostało zaakceptowane i opublikowane! Bardzo dziękuję za dołączenie swojego bloga do Szafy Blogów o Naruto. Zachęcam do zgłaszania nowych rozdziałów! :)

    OdpowiedzUsuń
  5. Dziękuję za dedykację Shori, bardzo mi miło! Pewnie, aż kopnął mnie ten zaszczyt, którego doświadczyłam!
    Rozdział przeczytałam dość dawno ale komentuje ci dopiero teraz, nie będę ci pisać poematów, dlaczego teraz a nie wcześniej, bo chyba wiesz dlaczego ;)
    Fajnie się to wszystko zapowiada. Tak jak mówiłaś jest lekko, przyjemnie, fabuła nie skomplikowana. Jak dla mnie git malina!
    Nie mogę za wiele powiedzieć o pierwszym rozdziale z racji tego, że ten rozdział jest PIERWSZY XD Ale wiem jedno. SASUKE TO IDIOTA, AMEN.
    ;* Lecę czytać następny rozdział! ;*

    OdpowiedzUsuń

Linki [raj-szablonow]